Dziennik Bridget Jones (2001)

Względnie niska ocena dla „Dziennika Bridget Jones” po pierwsze dlatego, że nie kręcą mnie komedie, w których głównym motywem jest stawianie postaci w niezwykle niezręcznych sytuacjach. O ile komizm sceny z Bridget w stroju króliczka na balu emerytów jeszcze do mnie dociera, tak jej absurdalnie okropne przemowy już średnio. Komedie oglądam raczej po to, żeby się zaśmiać – a nie żeby mi wykręcało flaki z zażenowania. Po drugie…

Względnie niska ocena dla „Dziennika Bridget Jones” po pierwsze dlatego, że nie kręcą mnie komedie, w których głównym motywem jest stawianie postaci w niezwykle niezręcznych sytuacjach. O ile komizm sceny z Bridget w stroju króliczka na balu emerytów jeszcze do mnie dociera, tak jej absurdalnie okropne przemowy już średnio. Komedie oglądam raczej po to, żeby się zaśmiać – a nie żeby mi wykręcało flaki z zażenowania.

Po drugie, „Dziennik” – mimo etykietki komedii romantycznej – wcale nią dla mnie nie jest. Im dalej wgłąb seansu, tym bardziej zacząłem ten film widzieć raczej jako smutny dramat o kompletnie pustej postaci. Oglądając, nie mogłem przestać próbować patrzeć na Bridget jak na prawdziwą osobę, a zatem analizować jej życie, aktywności i tożsamość. Uderzające jest to, że całe życie wypełniają jej spotykanie się ze swoją zakręconą rodzinką albo przyjaciółmi-przegrywami, oraz praca. A w pracy i tak nie wiemy tak naprawdę czym się zajmuje – jedyną jej aktywnością tam przedstawioną jest flirtowanie z szefem. Całe jej życie zdefiniowane jest dookoła innych ludzi! Nie ma żadnych zainteresowań (picie wina i oglądanie telewizji to nie zainteresowania), nie podejmuje jakiejkolwiek aktywności, nie robi nic przez siebie, dla siebie. Kiedy w końcu postanawia coś w swoim życiu zmienić, zmiana dyktowana jest wyłącznie „potrzebą znalezienia sobie faceta”. Nie pochodzi z jej wnętrza – jest tylko aktem, udawaniem kogoś innego by zwabić potencjalnego samca. Dla mnie Bridget nie jest postacią komiczną, a raczej smutną; może po prostu zbyt głupiutką, by swoją pustkę zrozumieć i żyjącą przez to smutne życie.

W tym kontekście nie gra mi zakończenie. Nie potrafię zrozumieć decyzji Marka – pomijając oczywisty aspekt urody obu pań, niby z jakiej racji niezdarna, niedojrzała Bridget wydała mu się ostatecznie bardziej atrakcyjna niż obyta, poukładana Natasha? Absurd tej decyzji próbowano zakryć poprzez przerysowanie tej drugiej jako zimnej, sukowatej wręcz snobki. Mimo to jednak przypomina to typowe zakończenie komedii romantycznej, w którym nieważne co się działo, ale główna bohaterka musi niczym dziecko w supermarkecie dostać swój cukierek, czy na to zasługuje czy nie. Z jednej strony Bridget za swój bądź co bądź rozwój osobisty i odrzucenie Daniela powinna dostać dobry finał, ale Mark jest dla niej zdecydowanie zbyt dobrą partią. A patrząc na całą akcję jego oczami… no nie ma to sensu.

Moja ocena:

5 (średni)

Autor

Przemek

Jestem Przemek. Oglądam filmy i gram w gry. Czasem nawet coś o nich napiszę.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *