Dziedzictwo HogwAAArtu (2023)

Gra studia Avalanche nie próbuje odtwarzać uczucia zachwytu, które towarzyszyło mi przy lekturze książek o Harrym Potterze. Nie liczy się w niej wczucie we własną postać ani zatopienie w świat przedstawiony, tylko odhaczanie punktów z listy, zapełnianie pasków postępu, zwiększanie procenta ukończenia. Zamiast magii dostałem mnóstwo drobnych okruchów szybkiej nagrody. Banalne, sztuczne, rozczarowujące.

Czytaj dalej Dziedzictwo HogwAAArtu (2023)

36. komnata Shaolin (1978)

Zarys fabuły brzmi jak typowe wschodnie kino sztuk walki epoki post-brucelee’owskiej, ale jest znacznie gorzej: we wschodni skansen pod popularnym wówczas szyldem Szaolin wsadzono szkielet generycznej historyjki, bardzo chudy w mięso bijatyk. Strasznie nudny film, dodatkowo irytujący kuglarskim udawaniem dalekowschodnich filozofii.

Czytaj dalej 36. komnata Shaolin (1978)

Twierdza (1996)

A tak się dobrze zapowiadało: Connery, Harris, Cage. Ta obsada i zamysł dawały znakomity potencjał na solidnego sensacyjniaka, może nie klasy „Gorączki”, ale „Ronina” czy „Ściganego” z pewnością. Tymczasem Michael Bay postawił na tym fundamencie proste, letnie widowisko dla przeciętnego amerykańskiego odbiorcy.

Czytaj dalej Twierdza (1996)

The Elder Scrolls III: Morrowind (2002)

Mówią, żeby nie zabijać bohaterów dzieciństwa – nie wracać po latach do gier, które zaczarowały nas za młodu. Nieraz to prawda, niejeden tytuł wrył się w pamięć mniej przez swoją własną jakość, a bardziej skojarzeniem z błogimi chwilami minionymi. Pierwszy raz w Morrowinda zagrałem jako może trzynastolatek, a ostatnio, pomimo ostrzeżeń, u progu trzydziestki. I choć może nostalgia przyciągnęła mnie z powrotem, to na pewno nie ona przykuła mnie do komputera na około 5 miesięcy. W poniższym tekście podjąłem próbę analizy trzeciej części serii The Elder Scrolls, starając się odpowiedzieć na pytanie: co sprawia, że Morrowind jest tak wyjątkową i tak wspaniałą grą.

Czytaj dalej The Elder Scrolls III: Morrowind (2002)