Apollo 11 (2019)

„Apollo 11” z roku 2019 (nie mylić z dramatyzowanym „Apollo 11” z 1996) nie jest „typowym” filmem dokumentalnym, w rozumieniu zlepki archiwalnych kadrów, wolno przesuwających po ekranie fotografii i przeprowadzonych po latach wywiadów z bohaterami wydarzeń, najlepiej jeszcze okraszonych poważnym, usypiającym głosem narratora.

Twórcy, mając dostęp do ogromnej ilości nagrań archiwalnych, słusznie uznali, że same opowiadają one wszystko, co można i trzeba o Apollo powiedzieć, nie wymagając już nic do dodania. Za swoją rolę przyjęli głównie uporządkowanie tysięcy godzin materiałów audio i wideo oraz wybranie z nich 90 minut fragmentów wystarczających do sformułowania spójnej wypowiedzi. Efekt końcowy jest praktycznie niczym więcej jak niezwykle przemyślaną kompilacją, bez niepotrzebnie przełamujących chronologię wtrąceń. Nie zawsze są to kadry „najważniejsze”: czasem oglądamy ludzi robiących sobie piknik przed Kennedy Space Center, czasem astronautów bawiących się przedmiotami w stanie nieważkości. Oczywiście, można by z kilometrów archiwalnych taśm Apollo wybrać wyłącznie najbardziej doniosłe momenty i też spokojnie starczyłoby na pełnometrażowy film. Prawdopodobnie zyskałby on dużą renomę w środowisku astronautycznych świrów, ale w szerszym gronie przeszedłby niezauważony, z przyklejoną łatką nudy i niedostępności. Dokonany przez Millera i ekipę wybór materiału źródłowego ma jednak w pierwszej kolejności opowiadać zniewalającą historię; moim zdaniem poprzez przedstawienie nie tylko samej historycznej misji, ale także części „otoczki” – jej postrzegania okiem ówczesnego przeciętnego Amerykanina – osiągnęli to w zupełności.

Oczywiście nie brakuje scen mocno patetycznych. Pierwsze płomienie wydobywające się z dysz silników Saturna, pierwszy kontakt lądownika z księżycowym regolitem, uderzenie osmalonej kapsuły dowodzenia o wody Pacyfiku – takie momenty są w filmie pięknie wyeksponowane i nie ma moim zdaniem nic zdrożnego w podkreśleniu atmosfery powtórzeniami z różnych kamer czy muzyką. Ale co zasługuje na wzniosłość, jeśli nie kluczowe chwile programu Apollo, jednego z największych (jeśli nie wprost największego) osiągnięcia w historii ludzkości?

Muzyka stanowi jeden z dwóch dodatków, jakie twórcy odważyli się wprowadzić do swojego obrazu. Jest jej raczej niewiele, towarzyszy niemal wyłącznie tym najważniejszym momentom. Przez większość czasu słuchamy „narracji” składającej się z historycznych wypowiedzi oficera Public Affairs NASA oraz nagrań komunikacji między centrum dowodzenia w Houston a astronautami. Niejeden scenarzysta napisałby narrację po swojemu i zatrudnił Morgana Freemana do odczytania jej pod archiwalne kadry – ale nie Miller. Ten słusznie stwierdził, że niemal wszystko co potrzebne do zrozumienia przebiegu misji, zostało już powiedziane przez Jacka Kinga, oficjalnego komentatora, w tamtym czasie udzielającego na bieżąco wypowiedzi najpierw przez system nagłośnienia naziemnego dla tłumów zgromadzonych w dniu startu na przylądku Canaveral, a potem telewizjom szeroko relacjonującym misję. Podobnie jak z materiałami wideo, twórcy „jedynie” pocięli i uporządkowali nagrania audio w jedną, spójną opowieść, wypowiadaną jednak głosami wielu mniej lub bardziej kluczowych dla tych wydarzeń osób.

Drugą wartością dodaną przez twórców są proste animacje, wyjaśniające niektóre bardziej skomplikowane manewry (np. transpozycję LM/CSM czy ustawienie do trybu pasywnej kontroli termicznej, które normalnie mogłyby dla laika być niezrozumiałe). Policzyć je można na palcach, poza tym dobrze dopasowane są stylistycznie do reszty materiałów, a towarzyszy im głos komentatora NASA – w lekki, obrazowy (ale nie nachalnie dydaktyczny) sposób wyjaśniają one widzom konieczność i sposób wykonywania pewnych czynności, dzięki czemu osoby nie zaznajomione z astronautyką nie poczują się zagubione. Poza jedną z nich, wszystkie te animacje są poprawne z merytorycznego punktu widzenia (z dokładnością do wprowadzonych uproszczeń). Jedynie ostatnia zawiera dość poważny błąd rzeczowy, który nie mógł mi umknąć: przedstawia ona bowiem manewr, który – jeśliby go wykonać dokładnie tak, jak na animacji – skończyłby się kompletnym zniszczeniem statku i szybką śmiercią załogi. Zupełnie nie rozumiem tego błędu, bo wystarczyłoby jedną kreskę narysować nieco wyżej i wszystko byłoby z grubsza w porządku – trochę szkoda, bo jest to mała kropla (bo nie powiem, że aż łyżka) dziegciu w beczce miodu. Miodu, bo sumarycznie jestem bardzo usatysfakcjonowany tym dokumentem – nie tylko oglądanego jako wierna relacja z pojedynczej najważniejszej misji kosmicznej, ale też z czysto filmowego punktu widzenia (choć mówię to nie będąc znawcą kina dokumentalnego).

Moja ocena:

9 (rewelacyjny)

Autor

Przemek

Jestem Przemek. Oglądam filmy i gram w gry. Czasem nawet coś o nich napiszę.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *