Jesteś Bogiem (2012)

Dwa zarzuty, przez które wystawiłem „Jesteś Bogiem” tak niską notę: niejasna, nudna oś fabularna, pozbawiona pomysłu ponad „pokazaniem historii Paktofoniki”, oraz bardzo powierzchowne potraktowanie postaci Magika. W efekcie film zmarnował potencjał na zostanie polską „8. milą”.

Dwa zarzuty, przez które wystawiłem „Jesteś Bogiem” tak niską notę.

Po pierwsze rzuciła mi się w oczy bardzo niejasna oś fabularna. Konflikt napędzający opowieść praktycznie nie został tutaj nakreślony i film sprawia wrażenie, jakby działania bohaterów i sytuacje ich spotykające były dziełem przypadku. Trochę tak, jakby celem było „pokazanie historii Paktofoniki” i nic więcej – porównując z „8. milą”, która nie jest biografią bohatera ale po pierwsze opowieścią o ambicji mimo otaczającej przeciętności, dążeniu do celu mimo przeciwności i własnych słabości. „Jesteś Bogiem” wygląda jakby dwóch sebków opowiadało sekwencyjnie swoje młodzieńcze lata: najpierw byliśmy tu, potem poszliśmy tam, potem zdarzyło się to, więc zrobiliśmy tamto – może i jest to poprawny reportaż z dziejów zespołu (nie znam sprawy na tyle dokładnie by komentować), ale jako jedyny temat filmu… to za mało.

Drugą rzeczą, która mnie znacznie bardziej boli, jest bardzo powierzchowne potraktowanie postaci Magika. Z jednej strony film nie chce być jego biografią, więc wiele wątków z jego życia zostało pominiętych (choćby obawy o zarażenie się HIV – temat piosenki „Plus i minus”, która w filmie się pojawia więc brak nawiązania do tego tematu jest kompletnie niezrozumiały – czy problemów z Wojskową Komisją Uzupełnień i symulowania przez Magika choroby psychicznej) – można tę decyzję zrozumieć, gdyż w przeciwnym wypadku ciężar opowieści znacznie przeniósłby się w stronę centralnej postaci, pozostawiając Paktofonikę jako zespół gdzieś z boku. Z drugiej strony film nie chce być o niczym więcej, więc nie zostaje rozwinięty wątek Magika jako indywidualisty chcącego uzewnętrznić się, artysty nie znoszącego przeciętności, rzemieślnika niezmordowanie pracującego nad swoim warsztatem i kawałkami – do tego stopnia, że nie jest w stanie pogodzić twórczości z np. pracą zawodową. Jest to gdzieś napomknięte (np. w scenie podczas nocnych nagrań, gdzie chłopaki wymiękają i zasypiają, a on nalega na powtórkę za powtórką), ale nie można powiedzieć, że stanowi to filar opowieści.

Autorzy postanowili zrobić film o Paktofonice a nie o Magiku, ale moim zdaniem jest to zmarnowanie potencjału na kapitalny dramat – a pewnie znalazłoby się też parę głosów, które poparłyby mnie w tezie, że nie da się zrobić filmu o Paktofonice bez porządnego przedstawienia Magika. Gdyby bowiem oprzeć całą fabułę na jego postaci, jego ekspresji, ambicjach i perfekcjonizmie, to rzeczywiście mógłby z tego być film z przesłaniem, z angażującym widza konfliktem, który oglądałoby się z dreszczykiem – taką polską „8. milę”. Gdyby jednak pójść bardziej w stronę ukazania Magika jako człowieka obarczonego brzemieniem, powiedzieć więcej o problemach, które mu ciążyły i przez które ostatecznie popełnił samobójstwo, to mógłby to być poważny dramat o niezrozumieniu, samotności i depresji pomimo pozornego powodzenia.

Żadna z tych dróg nie została jednak obrana, co jest przyczyną głównej słabości tego filmu. Wszak nie można było pominąć tematu problemów osobistych Magika: pojawia się więc wątek zdrady (nie wiem czy prawdziwy) i ciągłego braku kasy. Z jakiegoś powodu twórcy zamiast wykorzystać gotową, wiarygodną opowieść, wymyślili jakieś absurdy (vide np. scena z monitoringiem w galerii handlowej). Nie chcieli też pokazać Magika jako tragicznego artysty przegrywającego walkę z rzeczywistością – a mógłby to być naprawdę świetny wątek* ciągnący cały film niemal jak Eminem w „8. mili”, którą z uporem maniaka będę przywoływał. Z braku któregokolwiek z tych wątków, jego decyzja o popełnieniu samobójstwa staje się niezrozumiała – bo tłumaczenie, że gość zabił się bo nie układało mu się z dziewczyną i brakowało mu kasy jest, wybaczcie, cholernie leniwe. I to chyba najbardziej boli w filmie, który według końcowych napisów jest mu dedykowany.

Moja ocena:

4 (ujdzie)

PS: (*) Wyobraźcie to sobie: wśród szarości blokowisk, sebiksów żyjących od piwka do piwka jest sobie on – młody chłopak z wizją, przekonany o własnym talencie i gotów pracować do upadłego byleby pokazać wszystkim wokół, jaki jest w tym dobry; po pierwszych sukcesach pojawiają się pierwsze problemy: wojsko, dziecko; gość stara się jakoś z tym poradzić, walczy, już wydaje się że wychodzi na prostą, wychodzi płyta, wszystko będzie dobrze, BAM! – ojciec znajduje go rano przed blokiem, umiera w szpitalu. Nie trzymałoby w napięciu?

Autor

Przemek

Jestem Przemek. Oglądam filmy i gram w gry. Czasem nawet coś o nich napiszę.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *