Zjeść ciastko i mieć ciastko

…czyli manifest o kinie akcji

O tym, że nie trzeba wyrzucić logiki i wewnętrznej spójności za drzwi tylko po to, by dać widzowi zastrzyk adrenaliny, o kolorowej rozróbie bez uciekania się do robienia kurtyzany z logiki, oraz o porzuceniu krępującego formalizmu powagi.

(Tekst zawiera miękkie spojlery do „Za szybkich, za wściekłych” i „Twistera”.)

Nie potrafię zupełnie wyłączyć myślenia i skupić się wyłącznie na kaskaderce i wybuchach, olewając logikę i wewnętrzną spójność – nawet przy oglądaniu kina stricte akcji. Nie każdy film musi być jak „Ultimatum Bourne’a”, gdzie miejska rozpierducha i pościgi przeplatają się z równie dynamiczną i wciągającą intrygą oraz rozwojem postaci. Nie każdy film musi być jak „Ghost in the Shell” (ten z 1995, rzecz jasna), gdzie bijatyki i strzelaniny służą filozoficznym rozważaniom o istocie człowieczeństwa. Ale nie trzeba zupełnie wyrzucić logiki i spójności za drzwi tylko po to, by dać widzowi zastrzyk adrenaliny. Da się zrobić kolorową rozróbę i utrzymać napięcie przez dwie godziny nie uciekając się do robienia kurtyzany z logiki.

Wiem o tym, bo widziałem „Dzieci Triady”, „Uprowadzoną” czy choćby „Red”.

Może ich scenariusze nie są żelazne i dałoby się jakichś nieścisłości doszukać, ale w żadnym z nich twórcy nie musieli uciekać się do chwytów tak niskich jak:

  • zmuszanie bohaterów do wykonywania skrajnie idiotycznych i głupich decyzji, aby doprowadzić do dramatycznej sytuacji (np. „Noc oczyszczenia”, film w całości oparty o niewytłumaczalnie kretyńską decyzję jednej z postaci),
  • wprowadzanie losowych wydarzeń, które ruszają fabułę czy uruchamiają dynamiczną scenę akcji (vide „Za szybcy, za wściekli”: gdy tylko bohaterowie potrzebują dwóch nowych samochodów, natychmiast pojawia się dwóch frajerów chętnych rozstać się z wozami – oczywiście po wyścigu, którego rezultat oczywisty jest już przed startem),
  • jawne naginanie logiki czy łamanie praw fizyki, żeby osiągnąć jakiś efekt fabularny bez rezygnowania z dynamizmu (dużo tu wyliczania, choćby „Twister”, gdy główny duet wchodzi niemal do wnętrza śmiertelnie groźnego tornada, równającego z ziemią całe miasta, ale przeżywają, bo chwycili się wystającej z ziemi rurki).

Wiele filmów akcji pokroju „Szklanej pułapki 4.0” czy „Szybko i wściekle”, z których drugi zmotywował mnie do napisania tego tekstu, ma ten problem, że z jednej strony próbują stawać na poważnym fundamencie i opowiadać prawdziwą historię w prawdziwym świecie, ale z drugiej chcą czerpać z rozwiązań komiksowych blockbusterów. Ich twórcy zapominają jednak, że obrazy w stylu „Avengers” czy „Transformers” mogą sobie na pewne rzeczy pozwolić właśnie dlatego, że z definicji nie są na serio – nie silą się na powagę i autentyczność. Zrozumiałe jest przyjmowanie poważnej konwencji w fabule: łatwiej budować dramatyzm, jeśli główny wątek dotyczy namacalnej, realnej sytuacji, którą widz od razu rozumie i czuje (śledztwo w „Szybko i wściekle”, elektrownia w „Szklanej pułapce”). Umiejscowienie obrazu w świecie rzeczywistym ciągnie jednak za sobą pewną odpowiedzialność względem jego realiów – a MacGuffiny, sztuczne zwroty akcji czy barokowe rozróby nieraz stoją z nimi w sprzeczności. Jeśli twórca najpierw wykorzystuje realizm by rzecz uwiarygodnić, a potem próbuje go naginać i udawać, że to tylko zabawa, to powstaje dysonans, na który można mieć większą lub mniejszą tolerancję.

Wyzwaniem jest napisanie scenariusza, który płynnie przechodzi od strzelaniny do strzelaniny, jednocześnie nie obrażając intelektu widza. Czasami, gdy nie chce się za bardzo wysilać, prościej wydaje się poświęcić któryś z elementów trójkąta: logika-rozpierducha-opowieść. Trudno wyobrażać sobie minimalizowanie elementów akcji w kinie akcji (choć i takie eksperymenty miały miejsce – choćby w twórczości Nicholasa Windinga Refna, np. „Drive”), ale dlaczego rezygnować z logiki i spójności? Jeżeli pogodzenie fabuły z akcją jest takim problemem, od twórców wymagającym specjalnej logicznej gimnastyki a od widzów by „przymknęli oko” i „dali się ponieść”… to czemu w ogóle udawać, że komukolwiek fabuła jest potrzebna?

Jeżeli film chce być zwariowany i koncentrować się właśnie na dostarczaniu widzowi adrenaliny, to jest przecież do tego bardzo prosta droga! Gdy poważny formalizm staje się tylko kulą u nogi, można przecież zupełnie go odrzucić i pójść na całość w stronę najbardziej liberalnego kina absurdalno-komediowego, a więc radosnej rąbanki w stylu „Hardcore Henry”, „Guns Akimbo”, „Tylko strzelaj” czy „Adrenaliny”. Te tytuły nie ściemniają przed nami, że będą serio – od początku puszczają do widza oko, aby wiadomo było, że mamy do czynienia z jednym wielkim żartem, funkcjonującym niemalże (bądź dokładnie!) w jakimś alternatywnym świecie. Celem jest już nie tylko zrobienie rozwałki, ale też rozbawienie oglądającego, a w żartach wolno więcej. Totalne zluzowanie konwencji usprawiedliwia, a niekiedy wręcz promuje absurdalne rozwiązania fabularne, bo przecież wszystko jest i tak dowcipem. (Oczywiście „więcej” nie znaczy „wszystko” – to wcale niełatwy gatunek; przykłady przedobrzenia takie jak „Jupiter: Intronizacja”, „Æon Flux”, czy „John Carter” można by mnożyć.)

Najgorzej jednak pozostać jedną nogą serio, a drugą wchodzić w żart. Bo nie można naraz zjeść ciastko i mieć ciastko.

Autor

Przemek

Jestem Przemek. Oglądam filmy i gram w gry. Czasem nawet coś o nich napiszę.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *