Matrix Zmartwychwstania (2021)

Nikt o to nie prosił, nikt tego nie potrzebował, a i tak to zrobili. Zrobili tylko po to, żeby zrobić, połowę czasu trwania poświęcając na próbę przekonania widza, że to nie jest takie głupie, że to zrobili. Ale prześwitująca spod warstwy autoironii bezideowość stanowi świadomą zdradę ideałów starego, dobrego Matriksa. Król(?) jest nagi.

(Tekst nie zawiera żadnych spojlerów do filmu. Tzn. zawiera, ale są poukrywane w wyraźnie zaznaczonych blokach rozwijalnych, na ciemnym tle. Jeśli widzisz je od razu w formie rozwiniętej, prawdopodobnie masz wyłączoną obsługę JavaScript.)

Identyfikuję się jako fan „Matriksa”, głównie tego pierwszego z 1999, ale na pewnym poziomie rozumiem także jego dwie oryginalne kontynuacje. Dla mnie jednak „bycie fanem” czegoś nie oznacza ślepego przywiązania do marki i jej charakterystycznego logosa, ani zachwytu nad jej ikonami pokroju charakterystycznych okularów, płaszczy, czy kung-fu w zwolnionym tempie. Dla mnie „Matrix” to przede wszystkim wartości, z których się składa: intensywne kino akcji ze wschodnimi inspiracjami, poważne science-fiction, filozoficzne drugie dna, czy wreszcie wizjonerska strona techniczna. Tym „Matrix” mi zaimponował i to dla mnie reprezentuje. A przynajmniej to reprezentowały trzy oryginalne filmy, bo „Matrix Zmartwychwstania” w zdecydowany sposób postanawiają się od nich odciąć.

Kto oglądał oryginalną trylogię Matriksa, ten pewnie zgodzi się ze mną, że opowiedziana w niej historia jest wyraźnie zamknięta i kompletna. Można opowiedzieć coś przed nią, można próbować zrobić spin-off (co z resztą już miało miejsce), ale wtedy trudno by było umieścić w niej legendarnego Neo i inne postacie, które się tak dobrze sprzedały. Dodanie epizodu po starej historii wydaje się karkołomnym zadaniem: skoro stara opowieść niezbyt nadaje się do (sensownego) rozszerzenia, jedyną drogą jest stworzyć coś zupełnie nowego. To zaś będzie z samej definicji inne od standardów wyznaczonych przez istniejące filmy, co znaczy że już na wstępie pewna część fanów marki będzie nastawiona do „nowego” negatywnie. Jak z tego wybrnąć?

Nasi uczeni dokonali rzeczy, których nikt przedtem nie osiągnął. Ale byli tym tak zajęci, że nawet nie pomyśleli, czy powinni to robić.

dr Ian Malcolm, „Park Jurajski” (1993)

Lana Wachowski miała na to plan: świadoma tego, że obraz będzie mocno krytykowany cokolwiek w nim nie umieści, postanowiła skonstruować go z trzech miękko wydzielonych aktów, z których celem pierwszego jest bezpośrednie zbudowanie fortecy obronnej przeciwko krytyce. Film oparty zostaje więc o gigantyczny fundament autoironii, próbujący na meta-poziomie zebrać wszystkie możliwe zarzuty względem samego siebie i awansem je odepchnąć. Próba obrony prowadzona jest dwutorowo: na jednej płaszczyźnie pojawia się argumentacja merytoryczna – mizerna, nieco żenująca w swojej bezwstydnej dosłowności. Druga natomiast to przygotowany na wypadek niepowodzenia pierwszego fortelu plan B, polegający na (równie ironicznym, równie meta) wyśmianiu potencjalnych krytyków, kpiąc z nich jeszcze zanim ci opuszczą salę kinową.

Więcej o tej autoironicznej defensywie...
„Zmartwychwstania” przyjmują meta-wizję, w której oryginalna trylogia Matriksa staje się elementem uniwersum jako gra komputerowa stworzona przez… Thomasa Andersona. Film zaczyna się od tego, że firma, w której pracuje Neo, dostaje zlecenie stworzenia trylogii sequelowej. Anderson oczywiście wzbrania się przed tym, w końcu przysięgał sobie już nie wracać do starego, ale szef przekonuje, że przecież pewne historie nigdy się nie kończą, że ciągle chcemy je sobie opowiadać. Takie to meta, prawda?
W kilku scenkach pokazujących doprowadzający Neo na skraj załamania nerwowego proces tworzenia nowej gry pojawiają się postaci takie jak menedżerka przedstawiająca raport z analizy targetu i hasła-klucze, które powinny wyznaczać kierunek produkcji („świeżość” i „oryginalność”) czy członkowie zespołu zastanawiający się na głos „czym jest Matrix”, każdorazowo dochodząc do wniosku że „Matrix to WTF”, „Matrix rozwala ci mózg, BUUUUMMM”. Ostatecznie pojawia się też paru bohaterów ze starej trylogii, na czele z Merowingiem, również granym przez Lamberta Wilsona, ale tym razem zdziadziałym, zarośniętym, obdartym, krzyczącym do Neo „[Dawniej] sztuka, filmy, książki, wszystko było lepsze! Liczyła się oryginalność!”. Jaki to komunikat? Nowe jest dobre bo jest nowe i dobre, a jak ci się nie podoba, to jesteś boomerem, skostniałym dziadem od „kiedyś to było”, i najlepiej żeby to sam Neo skopał ci tyłek.
Ostateczna zniewaga przychodzi w scence po napisach, w której jeden z twórców gry mówi „Zmierzcie się z rzeczywistością, ludzie. Filmy są martwe. (…) Fabuła? Martwa. (…) Media to tylko reakcja neurotyczna i kondycjonowanie wirusowe. (…) Filmy o kotach. Potrzebujemy serii filmów, które nazwiemy Catrix.” — hahah, ale beka, to wszystko takie śmieszne, bo wiecie, to nie jest na serio! Robimy tandetę ale przecież kto robi dobrze, przecież filmy i tak są martwe – więc czym się przejmować, jaki sens krytykować?

Drugi akt „Zmartwychwstań” służy budowaniu nowego uniwersum (czyżby dla kontynuacji?). Zaczyna się od wykładu wyjaśniającego nowe reguły panujące w świecie przedstawionym, opisaniu nowych lokacji – słowem, położeniu kanwy dla wydarzeń w łatwej do przełknięcia pigułce. Formę wykładu ma też rozdział poświęcony sklejeniu filmu z uniwersum i fabułą części poprzednich: trochę odpowiedzi na pytania, trochę retconów, a trochę jakże wygodnego „nie wiemy” dotyczącego co trudniejszych do załatania dziur fabularnych. Gdzieś w akcie drugim znajduje się też wprowadzenie nowych bohaterów. Wszystko to jest podane w sposób jednocześnie dosłowny i zagmatwany, trochę przypominając okropne dialogi z nieszczęsnego „Ghost in the Shell 2: Innocence”, a towarzyszą temu ciągłe przebitki z pierwszego Matriksa.

Więcej o przygotowywaniu uniwersum
Retconem jest powrót agenta Smitha, którego przecież maszyny unicestwiły w zakończeniu „trójki”, po przejęciu przez niego ciała Neo. Wprowadzenie nowego aktora do jego roli zrobiono boleśnie topornie; co chwilę robione są przebitki z fragmentów poprzednich części, w których twarz Hugo Weavinga przebłyskuje na moment zastępując Jonathana Groffa. Ale znowu: to takie meta, przecież media to tylko kondycjonowanie wirusowe – czaicie? To taaakie autoironiczne!
Podobnie, przez długi czas tajemnica losu Neo i Trinity (oboje zginęli przecież na końcu „Rewolucji”) jest wygodnie przemilczana – aż do finałowego spotkania z Analitykiem, w którym po prostu okazuje się, że ten ich… wskrzesił xD Po prostu wziął i przywrócił do życia, proste jak w anime. Ale to przecież Matrix Zmartwychwstania, czaisz? Zmartwychwstania!

Grubo ponad godzinę zajmuje „Matriksowi Zmartwychwstaniom” uporanie się z przeszłością i przygotowanie piaskownicy do opowiedzenia nowej historii. Niestety, ostatni akt filmu mocno rozczarowuje opowieścią „właściwą”: jest ona miałka, nieciekawa, a także pozbawiona jakiejkolwiek głębi czy drugiego dna. Wprawdzie pojawia się w niej parę frazesów o wolności i tym, czy ludzie tak naprawdę jej chcą, a może wolą tkwić „w matriksie” – ale to nie stanowi żadnego wątku, nie jest głębiej dyskutowane ani nawet nie wyznacza tonu narracji; ten miesza się z językiem niemal marvelowskim, pełnym dowcipu i „cool”. Co najgorsze jednak, fabułę skonstruowano jak typowy letni blockbuster, czyli na zasadzie rollercoastera złożonego ze starannie dawkowanych sekwencji akcji i humoru (a tu także romansu). Tak jakby czuwający nad produkcją zespół psychologów i marketingowców obliczył maksymalny czas koncentracji uwagi widzów z grupy docelowej, ich statystyczne potrzeby sensoryczne, a następnie scenarzyści według raportu rozpisali „fabułę” w formie kilku niemal samowystarczalnych odcinków. Tak, żeby za wiele nie stracić i nie pogubić się niezależnie od tego kiedy wyjdziesz z sali do toalety.

Więcej o fabule
Miałem przez chwilę ambicję zrobić tu podsumowanie fabuły, ale… niewiele z niej zapamiętałem, a nie chce mi się drugi raz tego oglądać. Wybacz!

Wygląda na to, że Lana Wachowski poddała się ze swoją twórczością. To strasznie smutne, biorąc pod uwagę jak kreatywnymi osobami są siostry Wachowskie i jak nietuzinkowych wyzwań podejmowały się w swoich reżyserskich karierach. Choć biorąc pod uwagę kolejne klapy prawie wszystkich ich projektów po trylogii Matriksa, można w pewien sposób zrozumieć decyzję Lany o zarzuceniu prób bycia oryginalną i zredukowaniu się do odgrzewania kotleta. Prawdziwa tragedia leży jednak w tym, że Wachowska nie próbuje choćby na własnych zasadach go odgrzewać, a jedynie kopiuje modę i szablony wyznaczone przez kogo innego: najbardziej inspirując się dorobkiem wydawnictw Marvel i DC. Widać to w strukturze filmu, w jego języku, nawet w jego stronie wizualnej – bo charakterystyczna gotycka, zielonkawa estetyka została zupełnie porzucona na rzecz generycznego miszmaszu kolorów, który zupełnie nie wyróżnia się na tle wysokobudżetowych produkcji firmowanych logosami komiksów.

Widać to również w humorze, którego w nowym Matriksie pełno. Oczywiście, zabieg jest celowy: film stara się być żartobliwy, „lajtowy”, autoironiczny – zabieg to celowy, by umożliwić obśmianie krytyków i oddalić oskarżenia np. o niespójności. Więc co chwila napięcie łagodzi dowcip, raz wycelowany w starego Matriksa, raz w jego fanów, a innym razem po prostu algorytm oszacował wydźwięk ostatnich 15 minut na zbyt poważny. I wszystko zdaje się mówić: „wyluuuzuj, przecież to tylko film, to tylko żarty, wyjmij kija z dupy!”

Humor w filmach o awendżersach i batmanach, z których „Zmartwychwstania” próbują czerpać, jest niezbędny, bo sama ich konwencja to oczywisty kretynizm. Pomimo paru wyjątków od dawna wiadomo, że branie komiksowych uniwersów zbyt serio to proszenie się o katastrofę. Dlatego filmy Marvela muszą być jajcarskie i żartować same z siebie – w końcu idziemy do kina się dobrze bawić, potrzebne jest ciągłe zaznaczanie, że to tylko gra i frajda. Problem polega na tym, że Matrix w swojej istocie nie jest durny i jajcarski, nie musi się parodiować! Matrix to nie tylko luźna zabawa, Matrix jest poważny, tak jak Gwiezdne Wojny są poważne, i nie ma w tym nic złego ani głupiego! Ja – jako fan Matriksa – właśnie tego od produktu z tą marką oczekuję!

Zamiast tego dostałem kawał topornej, pełnej dosłowności autoparodii, która co najgorsze stanowi cel sama w sobie. Opowieść „Zmartwychwstań” po prostu nudzi i nie wnosi żadnej wartości dodanej do uniwersum (oprócz dolarów)… wystarczyła niecała doba po seansie by uleciała mi z pamięci. To, co pozostałoby z filmu po usunięciu tego nudnego trzeciego aktu – czyli całe sekwencje poświęcone próbie uzasadnienia decyzji o jego nakręceniu – jest natomiast profanacją wszystkiego, co słowo „Matrix” kiedyś znaczyło.

Agent Smith, ten prawdziwy, w „jedynce” dzieli się z Morfeuszem takim oto przemyśleniem:

Próbowałem zaklasyfikować wasz gatunek i uznałem, że wcale nie jesteście ssakami. Wszystkie ssaki na Ziemi instynktownie zachowują równowagę z otoczeniem. A ludzie – nie. Zajmujecie jakiś teren i mnożycie się, aż zużyjecie wszystkie naturalne zasoby. Możecie przetrwać tylko rozszerzając swoje terytorium. Jest na świecie inny organizm, który tak bytuje. Wiesz jaki? Wirus.

Agent Smith, „Matrix” (1999)

Mam podobne, biologiczne porównanie dla „Matrix Zmartwychwstania”. Jest to film, który nie istnieje po to, żeby coś powiedzieć. On istnieje wyłącznie, by istnieć. Większość swojego czasu trwania trwoni na desperacką próbę legitymizowania tego swojego istnienia, nie robiąc praktycznie nic poza tym. Jest na świecie inny organizm, który tak bytuje. Wiesz jaki?

Nowotwór.

Moja ocena:

1 (nieporozumienie)

PS: Jeśli za parę miesięcy, gdy film zarobi już swoje, Lana Wachowski udzieli głośnego wywiadu, w którym bezpośrednio wyśmieje widownię za to, że poszli na jej film, i jak Nikołaj Gogol zapyta nas „z czego się śmiejecie?”, opcjonalnie kończąc wymierzoną w nas soczystą inwektywą – to wtedy dopiero cała ta autoironia i samokrytyka stanie się uczciwa, wtedy dopiero stanie się wiarygodna mówiąc, że to wszystko to atak na kino masowe, kino sequeli, kino martwe. I wtedy dopiero, za tak samobójczą szczerość, byłbym skłonny do powyższej oceny dopisać 0.

Autor

Przemek

Jestem Przemek. Oglądam filmy i gram w gry. Czasem nawet coś o nich napiszę.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *