Buntownik z wyboru (1997)

Opowieść Afflecka i Damona – prosta, pełna wygodnych przypadków, bohaterem której jest zwykła Mary Sue ze sztucznymi problemami – to tylko zręcznie skalkulowane feel-good story, oblane grubą warstwą lukru i ubrane w psychologiczną szatkę.

Fajnie złożono opowieść „Buntownika z wyboru”: niemal wszystkie karty wyłożone są od samego początku, a cały film jest o ich dalszym rozgrywaniu (w formie relacji między postaciami). Z góry wiadomo, że nie będzie chodziło o jakiś wielki twist, więc skupiamy się na historii – zręczne. Jako dodatkowy bonus, trudno coś takiego zaspojlować (choć w tekście zdradzam fabułę). Natomiast ze szczegółami scenariusza mam parę problemów.

Po pierwsze, sylwetka głównego bohatera, ewidentnie napisanego przez Matta Damona (i Bena Afflecka) dla Matta Damona. Podsumujmy: młody, zdrowy chłopak, dobrze zbudowany i fizycznie atrakcyjny (na tyle, że nie musi skakać wokół dziewczyny, by dostać jej numer – sama mu da), ponadprzeciętnie inteligentny i oczytany (potrafi wygrać debatę o historii ze studentem Harvardu, rozwiązać semestralne wyzwanie matematyczne na MIT, czy z powodzeniem bronić się samemu w sądzie), silny i waleczny (czego dowodzą wygrane bójki), wygadany i charyzmatyczny (przypadkowy podryw w barze? żaden problem! odpyskowanie profesorowi MIT? z łatwością!), otoczony wianuszkiem oddanych kumpli (zawsze stoją za nim murem, w prezencie składają mu nawet samochód). Pracuje wprawdzie fizycznie, jako sprzątacz czy pomocnik na budowie, nieraz pracę zmieniając, lecz problemów ze zdobyciem nowej nie miewa. Finansowo również nie widać, by się przelewało, ale nic nie sugeruje także, by głodował (a jeśli to cokolwiek znaczy: na regularne wypady na piwko nigdy mu nie brakuje). Summa summarum: łał, pozazdrościć! Wiele osób pewnie oddałoby nerkę, by się z nim zamienić miejscami. Co zatem stanowi balansujące słabości naszego Marty Stu, czemu miałby być interesującą czy bliską widzowi postacią?

A tak, zapomniałem, Will jest sierotą. Nie żeby z tego faktu wynikało w filmie jakiekolwiek zdarzenie, chyba Damon i Affleck poczuli po prostu, że ich bohater jest jednak przegięty i trzeba jego liczne pozytywy jakoś skontrować, więc w paru scenach ta informacja zostaje dla formalności powtórzona. Nie płyną stąd też żadne społeczne konsekwencje: Will i tak w życiu sobie radzi, na samotność nie cierpi – nawet nie dlatego, że taka koncepcja niekoniecznie figuruje w jego umyśle, zwyczajnie zawsze może polegać na paczce ziomków z sąsiedztwa (którzy, jak wygodnie, mimo własnego prostactwa nigdy nie próbują kumplowi-mądrali dogryzać). Z pozostałych skaz na charakterze: Will jest zamknięty w sobie, ma problemy z nawiązywaniem bliskich kontaktów czy szczerością. Ale znowu, nic w filmie nie nakazuje myśleć, że te wady stanowią dla niego jakąkolwiek barierę czy go w czymkolwiek upośledzają. Nie jest mu znane odrzucenie – wręcz przeciwnie, w centralnym momencie fabuły to dziewczyna jego podrywa, on tylko wykorzystuje swoje naturalne zdolności (i niezwykle wygodną w tej relacji pozycję: wszak to nie on musi się starać) by pozwolić sytuacji odpowiednio się rozwinąć. Skylar (Minnie Driver) oczywiście się w nim zakochuje, okazuje się głęboko oddana, robi wszystko by ratować ich „związek”. A Will? Gdyby nie Sean (świetny Robin Williams), nawet nie czułby żadnych wyrzutów sumienia ani straty po tym, jak ją potraktował.

Celowo pomijam cały wątek matematyczny, gdyż nie jest on centralny dla filmu, a zakończenie potwierdza, że nie jest istotny także dla samego bohatera. Świat nie zyskał matematycznego geniusza wskutek współpracy Willa z Seanem.

Standardowa koncepcja „trudnego dzieciństwa” i „doświadczenia przez życie” zdaje się do Willa, pomimo wszystkich tych powierzchownych manewrów, nie aplikować, ponieważ ze wszystkim sobie nieźle radzi. Brak panowania nad emocjami – choć to na tej podstawie scenarzyści budują całą opowieść – również nieszczególnie mu przeszkadza. Jasne, czasami miewa przez to problemy z prawem, ale tylko raz sędzia nie pozwala mu się łatwo wyłgać (w większości przypadków Marty zawsze przypomni sobie jakiś zabawny precedens, pozwalający mu uciec Temidzie). Jasne, nie osiągnie przez to żadnych wysokich stanowisk – ale przecież nieraz daje wyraźnie do zrozumienia, że to wcale nie jego aspiracje. W Willu nie sposób dostrzec żadnego cierpienia, które uwiarygodniłoby jego konflikt i dało kontekst dla wspólnej pracy z Seanem.

Głównego bohatera trudno postrzegać jako kogoś, z kim da się na jakimkolwiek poziomie utożsamić. Ponadto, wszystkie jego problemy wydają się sztuczne, wszystkie stojące przed nim trudności – udawane. Gdyby wydarzenia z filmu nie miały miejsca, Will żyłby sobie długo i szczęśliwie na swoich własnych zasadach. Może w końcu poszedłby po rozum do głowy zamiast zarzynać się na budowie, może nie – nie ma to większego znaczenia. Jedyna różnica byłaby taka, że nie poznałby Skylar i nie mógłby dramatycznie wzgardzić ofertą doktoratu na MIT żeby za nią wyjechać. Jego wielka „przemiana” nie jest wiarygodna. Opowieść Afflecka i Damona, prosta i pełna wygodnych przypadków, to po prostu zręcznie skalkulowane feel-good story, oblane grubą warstwą lukru i ubrane w psychologiczną szatkę dla uczonych z Akademii.

Uczeni to kupili, więc chłopaki podzielili się w 1998 roku statuetką za scenariusz oryginalny; ja natomiast niezbyt wierzę w szczerość i głębię scenariusza napisanego przez młodych dorosłych (Damon w dniu premiery ledwo skończył 27 lat, Affleck miał 25), tym mniej gdy próbują przybierać narracyjną perspektywę doświadczonych mędrców. Dalej, oskarż mnie o ageism.

Moja ocena:

5 (średni)

Autor

Przemek

Jestem Przemek. Oglądam filmy i gram w gry. Czasem nawet coś o nich napiszę.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *