Pierścienie Władzy (2022-)

Obejrzałem dwa cztery pierwsze odcinki „Pierścieni Władzy”, więcej nie mam zamiaru; poniżej o tym, dlaczego.

Obejrzałem dwa cztery pierwsze odcinki „Pierścieni Władzy”, więcej nie mam zamiaru; poniżej o tym, dlaczego. Nie mam przy tym specjalnych ambicji robić tu szczegółowej analizy tego wytworu rozrywkowo-marketingowego – na to musiałbym pewnie doczekać z osądem do końca sezonu (a ktoś zarzuciłby, że i wszystkich planowanych obecnie pięciu sezonów), co grubo przekracza moje pokłady cierpliwości. Z resztą, nie czuję się zobligowany poświęcać serialowi tyle czasu, gdyż od samego początku był on zapowiadany bardziej jako przedsięwzięcie biznesowe niż cokolwiek innego. Identyfikując się bardziej z twórczością Tolkiena niż nawet adaptacjami Jacksona, a zatem oczekując w temacie Śródziemia więcej sztuki niż kasowej rozrywki, od razu otwarcie przyznaję się do negatywnego nastawienia w stosunku do produktu Amazonu.

Produktu, bo korporacyjni księgowi od pierwszych zapowiedzi podkreślali, że serial ma służyć zarobieniu pieniędzy – to ma być jego cel numer jeden. Nie chcę się tutaj głośno łudzić, że tego typu projekt może zostać zrealizowany jako charytatywna usługa dla tolkienowskich purystów; ekranizacja „Władcy Pierścieni” z lat 2000 też była inwestycją. Odrazę budzi we mnie ordynarny sposób, w jaki menedżerowie odnosili się do całej operacji. Jeff Bezos wprost zażyczył sobie od swojego działu wideo „hitu na miarę nowej Gry o Tron”, a szef studia, Roy Price, w wywiadzie z Variety bez ogródek mówił, że celem inwestycji jest „trafić do top 10 najbardziej kasowych produkcji”, spełniając wymagania „marki rynku masowego” a w rezultacie „poruszanie wskaźnikiem na wysokim poziomie”. Oczywiste więc, że nad pisarzami nadzór sprawuje sztab speców od sprzedaży i analityków rynku, maksymalizujących grupę docelową serialu, badających statystycznie jej oczekiwania, i upewniających się, że zostaną one na odpowiednim poziomie wypełnione. Z korporacyjnej struktury wprost wynika nadrzędność ich decyzji względem kreatywności pisarzy; nie może być zatem podstaw, by oczekiwać od tego produktu czegokolwiek bardziej ambitnego, nie wspominając nawet o Sztuce.

The biggest shows make the biggest difference around the world. If you have one of the top five or 10 shows in the marketplace, it means your show is more valuable because it drives conversations and it drive subscriptions. (…) We’re a mass-market brand. We have a lot of video customers and we need shows that move the needle at a high level.

Największe seriale robią największą różnicę. Jeśli masz jeden z pięciu czy 10 największych seriali na rynku, to znaczy że twoja platforma jest więcej warta, bo ludzie o tym rozmawiają a to napędza subskrypcje. (…) Jesteśmy marką rynku masowego. Mamy mnóstwo klientów w segmencie wideo i potrzebujemy seriali poruszających wskaźnikiem na wysokim poziomie.

Roy Price dla Variety (tłumaczenie i emfaza autora)

A jeśli o pisarstwie mówimy – projekt „Władca Pierścieni” Jacksona skompilował ponad 1500 stron powieści (wliczając dodatki) w nieco ponad 11 godzin materiału filmowego (w wersji rozszerzonej, odejmując napisy końcowe). Problemem było raczej skompresowanie zawartości i wybranie co bardziej istotnych wątków, nie zapełnienie taśmy filmowej. Dla porównania, niecałe 7 godzin trylogii „Hobbit” sklecono z ledwie 200 z okładem stron książki i chyba nikt nie ma wątpliwości, że podział ekranizacji na trzy części był zabiegiem wyłącznie biznesowym. Tymczasem Amazon uzyskał prawa jedynie do głównej powieści i dodatków, jednocześnie obiecując pięć sezonów serialu. Zakładając, że każdy będzie po 8 jednogodzinnych odcinków, mówimy tu o czterdziestu godzinach wydarzeń, i to z tego samego materiału źródłowego, na którym pracowała ekipa Jacksona. W praktyce zaś mówimy o znacznie mniejszej ilości treści, bo Amazon nie chce (nie może?) powtarzać wydarzeń z poprzedniej ekranizacji, zatem zostają pojedyncze rozdziały retrospekcyjne (np. ten o naradzie u Elronda) i materiały dodatkowe (ale już nie Silmarillion czy Niedokończone Opowieści). To oznacza, że lwia część tego, co zobaczymy na ekranie, będzie pochodziła nie z twórczości Mistrza, co po prostu z wyobraźni pisarzy zatrudnionych przez megakorporację… pracujących oczywiście na smyczy trzymanej krótko przez kierowników siedzących przy tabelkach z profilami statystycznych odbiorców.

Tyle słowem wyjaśniającego moje początkowe nastawienie wprowadzenia, przejdźmy do konkretów. Na moment pisania tekstu (wrzesień 2022) ukazała się pierwsza połowa pierwszego sezonu, czyli dobrze ponad cztery godziny treści, co uważam za ilość wystarczającą do przeprowadzenia zgrubnej oceny serialu. Zatem pokrótce:

1. Nuda. Ja rozumiem, że seriale potrzebują czasu, żeby się rozkręcić, ale dwa godzinne odcinki (czyli, jakby nie patrzeć, równowartość pełnometrażowego filmu, który w tym czasie zdąży rozpocząć, rozwinąć i zakończyć opowieść) powinny na to wystarczyć. Niestety, żaden z czterech otwartych wątków nie dotarł jeszcze do żadnych konkretów, wszystkie utknęły na etapie nudnego wprowadzenia. Galadriela już miała swoją chwilę akcji, chwilę polityki, niestety utknęła w dziwacznym, niezrozumiałym fillerze morskiej opowieści; nie ma żadnego konkretnego celu, nie wie jeszcze do czego dążyć… nie chce się jej oglądać. Elronda zajmuje nudna polityka, rozmowy przy obiadku, na chwilę przełamane pojedynkiem na stukanie młotkiem w kamyk – szkoda, bo potencjalnie to może być najciekawsza część serialu (wiedząc z twórczości Tolkiena co ma się wydarzyć). Wątek Bronwyn i jej syna, potencjalnie interesujący ze względu na możliwość ukazania losu Ludzi w momencie wschodu potęgi Saurona, również ledwo wystartował. Wreszcie Elanor, młoda przedstawicielka rasy proto-hobbiciej, w której opowieści wydarzyła się jedna rzecz, pomimo zajmowania sporej części czasu ekranowego (irytacja ogarnia za każdym razem, gdy się pojawia, gdyż wiadomo że przed nami kolejne kilka minut totalnie nic nie wnoszące do fabuły). Pomijam wątek krasnoludów, na razie go zasadniczo nie ma, stanowią tylko comedic relief (plus zajawka na koniec drugiego odcinka). Może lepiej byłoby inaczej rozłożyć akcenty, np. dać Elrondowi 50% całej uwagi, pozostałym wątkom poświęcając mniej czasu za cenę wyraźniejszego rozwoju jednej z postaci? Chyba wolałbym jeden wątek wiodący, który przyciągałby mnie na kolejny odcinek + kilka pobocznych, niż cztery równoległe wątki, co zmusza do oglądania tylko nudnego wprowadzenia przez pierwsze N godzin serialu.

2. Efekciarstwo, czyli jeśli nie ma fabuły, to niech przynajmniej będzie ładnie. Nie będę odmawiał wizualnego kunsztu twórcom – choć znaczną część planów po prostu wyrenderowano, to przynajmniej plusem produkcji jest to, że Śródziemie nadal robi estetyczne wrażenie. Nie jest ono tak naturalne jak w lotniczych ujęciach z dzieła Jacksona, ani też nie tak charakterystyczne – ot, ładne uniwersum fantasy. Efekty specjalne też są przyzwoitej jakości, ale umówmy się, że w 2022 roku już do pewnego poziomu jesteśmy przyzwyczajeni, zwłaszcza w wysokobudżetowych produkcjach, i traktujemy go jako standard, poziom zero. To prowadzi do istotnego problemu: nieraz „ładne rzeczy” używane są wprost do maskowania nudy wydarzeń. W scence z Galadrielą szlajającą się po ruinach pojawia się walka z trollem (z obowiązkowym pokazem zespołowych akrobacji). Przeraźliwie nudny wątek Elanor przerywają – po meteorytowym lądowaniu „nieznajomego” – scenki najpierw jedna w ogniu, potem druga ze świetlikami. Nudę wycieczki Galadrieli łodzią – otwarcie „bram niebios”. Wycieczkę Galadrieli tym razem wpław – walka z morskim potworem. Pogadanki Elronda – pojedynek na łupanie skał. Jasne, ładnie to wszystko wygląda, ale biorąc pod uwagę fakt, że najbogatsze w tego typu przerywniki są wątki najuboższe w wydarzenia (Galadriela i Elanor), trudno uniknąć wrażenia, że ma to za zadanie odwieść uwagę widza o braków fabularnych właśnie. Jak kto lubi takie rzeczy, to pewnie będzie uradowany, ale oczekujący opowieści widz będzie poirytowany takim mydleniem oczu. Względnie: niepotrzebnym odzieraniem z tajemnicy tego, co powinno zostać w wyobraźni – można bronić stanowiska, że odpłynięcie „na Zachód” powinno było pozostać mistycznym doświadczeniem poza relacją bezpośrednią.

3. Nuda. To bodaj największa bolączka serialu, więc należy jej się więcej miejsca w tekście. Dlaczego tyle scen sprawia wrażenie fillerów? Cała wyprawa Galadrieli nad morze, ten jej powrót wpław, spotkanie z rozbitkami, starcie z morskim potworem, pogadanki z ostatnim z ocalałych – nic z tego nie jest interesujące, nic nie ma żadnego znaczenia i do niczego nie prowadzi. Już pomijam takie elementarne problemy natury logicznej jak np. skąd do cholery wzięli się jacyś rozbitkowie na środku oceanu, którym Elfowie płyną do Valinoru. Pomijam też totalny brak dramatyzmu w scenach zagrożenia: sorry, jak się kręci prequel do obrazu, w którym dana postać się pojawia, to wiadomo że nie zginie pod falami tutaj; także niech sobie Amazon daruje jakieś tam tonięcie i udawane zaskoczenie że Halbrand za nią zanurkował i wyciągnął. Następujące po tym dialogi to też irytujący filler: facet dostał proste pytanie „skąd jesteś”, to nie, nie może po prostu jej powiedzieć, tylko zostajemy wciągnięci w dwie minuty jakiegoś pseudofilozofowania. No tak, w ten sposób to nic dziwnego że zapełnią 60 minut na odcinek.

4. Recykling. Da się zidentyfikować całe komponenty bądź tematy wyekstrahowane z „Władcy Pierścieni” – niekoniecznie książkowego, filmowego również. Krasnoludowie robiący za serialowy dowcip (kto pamięta Gimlego przywdziewającego ludzką kolczugę?). Wyjątkowa proto-hobbitka czująca niedosyt swojego istnienia i ciekawa świata zewnętrznego (jak Bilbo przywdziewający Pierścień w swoje urodziny). Trudna miłość Elfa i Człowieka. Artefakt w postaci złamanego fragmentu miecza (ej ale to nie to samo, to jest Zły Miecz, z symbolem Morgotha!). Nawet ten pojedynek Elronda z Durinem przypomina pijacki zakład Legolasa z Gimlim. Nie tylko o to mi chodzi, że to z jednej strony żenujące kopiowanie schematów a z drugiej asekuranctwo (to ludzie widzieli, to pamiętają, to im się podobało – to im pokażmy, ponownie). Bardziej denerwujące jest rozwadnianie w ten sposób dramatyzmów utworu oryginalnego – zwłaszcza w kontekście, gdy akcja pierwowzoru dzieje się później. Legenda Narsila, złamanego miecza czekającego na przekucie na nowo, traci trochę na unikatowości, skoro już gdzieś wcześniej był jakiś mieczyk w kawałkach. Tragiczna miłość Aragorna i Arweny, już w powieści pomyślana jako odbicie opowieści o Berenie i Luthien, staje się niemal standardowa, skoro po drodze wcześniej jakaś Bronwyn i jakiś Arondir też byli uwikłani w taką samą relację. Tu można ponownie przywołać scenę Galadrieli prawie mijającej bramy Valinoru – los odpływających był w pewnym sensie tajemnicą, między innymi dlatego ostateczne rozstanie Drużyny Pierścienia na końcu filmowej trylogii było tak wzruszające; pokazywanie tej podróży w dosłowny sposób zdziera tę tajemnicę.

5. Nuda! A może masz ochotę na jeszcze kilka scen Elanor i jej pulchnej towarzyszki jak np. idą pozbierać jeżyny?

6. Elfocentryzm. Elfowie Tolkiena – i to bardzo dobrze rozumiał Jackson, w odpowiedni sposób aranżując spotkania z nimi – stanowią kontrast względem Ludzi. Spokojni, piękni, zawsze reprezentowali pokój i harmonię, wizycie w ich domenie zawsze towarzyszyła specyficzna atmosfera obcości, ideału i dobra. Wykreowanie tej atmosfery było możliwe tylko w taki sposób, że najpierw widzieliśmy ludzi i hobbitów, brudnych i zmęczonych podróżą, głośnych, nieraz kłócących się; a potem na ich tle pięknych, spokojnych, nieziemskich Elfów. Brudna gospoda w Bree kontrastowała z tarasami Rivendell, porywczy Boromir z opanowaną Galadrielą. Dlatego widok legionu odzianych w zbroje Elfów pod Helmowym Jarem (scena wymyślona wprawdzie przez Jacksona) robił takie wrażenie. Amazon popełnia duży błąd umiejscawiając akcję w centrum elfickiego świata, ponieważ to powoduje już w trakcie pierwszych dwóch odcinków spowszednienie Elfów, utratę aury i tajemniczości. Elfy Bezosa – nie wiem czy z braku aktorów czy powodów wspomnianych wyżej – są zwyczajne a nieraz… po prostu brzydkie! Przepraszam, ale Fabian McCallum (Thondir) bardziej przypomina goblina o białej cerze niż Elfa. Nie wiem też co robi też Charles Edwards jako Celebrimbor, ani od kiedy Elfy się tak brzydko starzeją.

7. Ignorancja. (Możesz tego nie czytać jeśli nie obchodzi Cię twórczość Tolkiena i najzwyczajniej w świecie chcesz ładnego, lajtowego fantasy – bez ironii, sarkazmu ani wartościowania: „Pierścienie Władzy” prawdopodobnie są dla Ciebie.) Elfocentryzm to zabieg podwójnie ryzykowny. Pokazując społeczność ludzi, czy to na dworach Gondoru, Rohanu, czy nawet w zawszonej wsi Bree, zawsze można odwołać się do różnych archetypów (czy stereotypów) ludzkich, wypełniając ewentualne braki w opisach Tolkiena wiedzą historyczną, w której pisarz znajdował swoje inspiracje. Świat Elfów jest tajemniczy i obcy, nie tylko wygląda inaczej ale i panują tam inne zwyczaje, inne relacje – mamy o nim ograniczoną wiedzę, a co najgorsze, nie ma już odwołań do świata rzeczywistego. Żeby w tym kontekście wiarygodnie napisać wydarzenia czy relacje (a już nie mówiąc o detalach takich jak dialogi), trzeba bardzo dokładnie rozumieć twórczość Tolkiena, szczególnie kim byli według niego Elfowie.

Amazon tego zadania domowego nie odrobił. Elfowie w serialu to po prostu ludzie z długimi uszami i zwiewnymi szatami: mają takie same przywary jak ludzie, tak samo się rządzą, blokują ich takie same mechanizmy. Dowód zacznijmy od wątku Galadrieli i jej misji na północ. Z literatury wiadomo, że wojna z Morgothem była dla Elfów ULTRA poważną sprawą, w związku z tym szokuje fakt, że Gil-galad ma do Galadrieli pretensje o „przekroczenie rozkazów” i podążanie za śladem obecności Zła. Argumenty użyte przez Elronda, gdy wyjaśnia jej dlaczego powinna się cieszyć, że w ogóle jest mile widziana na dworze („sprzeciwiłaś się poleceniom Wysokiego Króla, zginęli przez ciebie ludzie!”) są zwyczajnie absurdalne – może pasowałyby w pałacu Denethora (a może bardziej w jednej z wież Mordoru, gdzie od poddanych właśnie ślepego wykonywania rozkazów się oczekuje), ale nie wśród Elfów. Gdyby choć cień informacji o możliwym przetrwaniu Morgotha dotarł do Lindonu, podniesiono by wszystkie alarmy i nie szczędzono sił, by sprawę zbadać!

Ale to wszystko tylko plot twist, Gil-galad (serialowy) tak naprawdę traktuje sprawę serio, tylko po prostu nie chce powiedzieć Galadrieli prawdy, z jakiegoś tam powodu („obawiamy się, że gdyby pozwolić jej szukać dalej, mogłaby pozostawić przy życiu to samo zło, które chce pokonać”). Tak, rozumiem że nadinterpretuję w tym momencie standardowy zabieg scenariuszowy pod tytułem „nie powiemy tego bohaterce żeby potrzymać w niepewności widza”, ale to jest typowe fantastyczno-nieudolne zarządzanie zasobami ludzkimi poprzez manipulację, trzymanie w błędzie, oraz rozgrywki za plecami. Bo żeby to miało jeszcze charakter relacji mistrz-uczeń, to pół biedy, ale Gil-galad nie ma skrupułów wyjawić prawdę równie młodemu Elrondowi.

Z resztą postać Elronda to też niezła wtopa. Pokazany jest jako średnio kompetentny młody chłopaczek, któremu daleko do mądrości i wiedzy Elronda z „Władcy Pierścieni” (co widać np. w jednej z pierwszych rozmów z Galadrielą, gdy nie daje jej dość wiary i próbuje przekonać, że znaleziona przez nią twierdza i symbol nie są takim problemem), co samo w sobie może i jeszcze by uszło, gdyby nie to, że z drugiej strony jest on już blisko „władzy”, skoro Gil-galad rozmawia z nim na osobności i to jemu powierza towarzyszenie Celebrimborowi w jego największym projekcie. Może to ja źle interpretuję Tolkiena, ale zawsze mi się wydawało, że przy decyzyjnym stole zasiadali tylko najstarsi i najmądrzejsi Elfowie, podczas gdy pozostali przynosili gościom płaszcze i lembasy, a koncepcja niekompetentnych ludzi na wysokich stanowiskach była raczej domeną ludzi. Niemniej, Elfowie Amazonu są moim zdaniem zbyt ludzcy, a przez to zbyt mroczni – to kłóci się nie tylko z filmami Jacksona, ale z samym duchem twórczości Tolkiena. Bo czemu ma nam być żal Elfów ginących w jednej czy drugiej bitwie, skoro żadne to czyste i wyjątkowe istoty tylko tacy sami knujący ludzie? Jak rozumieć przekazanie Śródziemia przez Elfów pod zwierzchnictwo ludzi pod koniec Trzeciej Ery? A z punktu widzenia bardziej praktycznego, uwaga spojler do przyszłych odcinków serialu (przy założeniu, że będą podobne do książkowych): czemu tak szokująca ma być zdrada Annatara, czy raczej Saurona? skoro Elfowie są podobni do Ludzi, to w sumie dlaczego oczekiwać od nich odporności na pokusę władzy i potęgi?

Głupota, czy brak konsekwencji, czy kulawa struktura scenariusza… nie wiem jak to inaczej zbiorczo nazwać. Fabułę ewidentnie obliczono tak, żeby na odcinek przypadała odpowiednia (do emocjonalnego profilu odbiorcy docelowego) porcja akcji, a jednocześnie w wyliczonej liczbie odcinków doprowadzić do określonych kamieni milowych. Jeśli więc Galadriela ma do trzeciego odcinka dotrzeć do Numenoru, a w międzyczasie utrwalony ma zostać jej wizerunek głównej bohaterki, to po drodze zostaną dołożone nonsensowne wydarzenia i dialogi pokroju całej tej morskiej opowieści, w której dziewczyna miała zamiar wracać do przystani prawie spod brzegów Valinoru wpław. Jeśli Elrond i Celebrimbor mają w odcinku drugim umówione spotkanie z Durinem, to dystans dzielący Lindon od Morii przebędą w czasie popołudniowej przechadzki, ucinając sobie w trakcie małą pogawędkę. Mało tego, na spacerek wybiorą się ubrani w codzienne ciuchy, nie tylko bez jakiejkolwiek obstawy czy karawany, ale nie zabierając ze sobą nawet plecaka. Jeśli proto-hobbici mają być pokazani jako pogodni hipisi żyjący w przyjacielskiej komunie, to będą śpiewać piosenki o wspólnocie i przyjaźni; jeśli chwilę później potrzeba pozwolić młodej Elanor wykazać się zaradnością, to ci sami hobbici nie będą mieli żadnych skrupułów by zostawić jej rodzinę na pastwę losu. Kłuje w oczy głupota tudzież niedojrzałość bohaterów, służące „rozwojowi postaci”, który w masowej produkcji musi być maksymalnie kontrastowy, co wymaga ukazania bohaterów będących z początku niemal antytezami swoich „ostatecznych wersji”. Początkowy Isildur jest zatem rozmarzonym chłopcem, dla którego nawet kluczowy egzamin nie zasługuje na pięć minut skupienia. Początkowa Galadriela widzi przemoc jako pierwsze rozwiązanie i pobicie kilka bogu ducha winnych strażników to dla niej zwykły środek do celu – ale w kontekście całokształtu obrazu Elfów nie powinno to szczególnie dziwić.

To tylko garść moich impresji po połowie sezonu, nie chce mi się robić do niej ładnego podsumowania i zakończenia (to zrobił, dużo lepiej ode mnie, Michał Stonawski pisząc o korpo-fiction na łamach Ofki 07/2022 – zachęcam do lektury!). Dlatego w stylu „na kolanie”, czynniki skazujące:
* ignorowanie ducha twórczości Tolkiena
* recykling wygodnych komponentów z tej twórczości lub ekranizacji
* nudne wątki główne, słabizna ich ekspozycji, fillerowa struktura scenariusza
* niepotrzebne efekciarstwo łatające tę nudę

Czynniki rehabilitujące:
* niezły pomysł na czas akcji
* ładne

Czy jest sens to dalej oglądać? Chyba mam lepsze rzeczy do roboty niż śledzić 40 godzin fanfiku* wypoconego przez księgowych z Amazonu próbujących zwrócić miliardową inwestycję.

Moja ocena:

2 (bardzo zły)

* – PS: jak zauważa Stonawski, trudno to nazwać nawet „fanfikiem”, bo ten z definicji piszą kochający źródło fani; tymczasem produkt Amazonu jest pozbawionym duszy wytworem korporacji znającej tylko Excela, więc wymyślone przez niego określenie „korpo-fiction” pasuje tu znacznie lepiej. Serio, przeczytaj jego tekst ;)

Autor

Przemek

Jestem Przemek. Oglądam filmy i gram w gry. Czasem nawet coś o nich napiszę.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *